"Zapałki"
{Yuushi Tamura - Misja rangi D}
5/15
Nic dziwnego, że dałeś się skusić na tak pysznie wyglądające i pachnące towary. Nie dało się przejść obok tego obojętnie, nie mówiąc już o tym, że faktycznie dziś nic nie jadłeś.
-Masz szczęście młodzieńcze...Dziś zjesz na koszt firmy. - odpowiedział sprzedawca z podejrzanym uśmieszkiem, gdy podawał Ci torbę z zapakowanymi wyrobami mięsnymi. Zapach zrobił się jeszcze bardziej intensywny niż wcześniej. Teraz mogłeś już być przekonany w stu pięćdziesięciu procentach, że nie pożałujesz tego zakupu. No właśnie... Na pewno nie pożałujesz, bo nie dość że się najesz i dodasz rozkoszy swojemu podniebieniu, to i bez rachunku się obejdzie. Uśmiech sprzedawcy był bardzo nienaturalny, a jego oczy nakierowały Cię na kartkę położoną tuż przy torbie z jedzeniem.
-Smacznego, młodzieńcze. - pozdrowił Cię i zaczął obsługiwać kolejnego klienta, który tak jak i Ty, został zwabiony kuszącymi i nieziemskimi zapachami. Od razu zwróciłeś uwagę, że sytuacja zdaje się być zbyt podobna do sytuacji sprzed kilkunastu minut nad rzeką. Skinąłeś głową i zabrałeś to co swoje przechodząc zwinnym krokiem do zapoznania się z kartką i prawdopodobną wiadomością w niej zawartą.Smacznego, młodziku. Czas przejść do prawdziwego zadania. Jak skończysz czytać tę notatkę to po Twojej lewej ujrzysz wysokiego mężczyznę w czarnym kapeluszu. Kiedy ruszy, Ty ruszysz za nim. Zachowaj naturalną odległość i nie nawiązuj z nim kontaktu. Po prostu za nim idź. Zaprowadzi Cię do miejsca docelowego tej misji. W okolicy rynku znajduje się niewielka kamienica, a w niej - mieszkanie, w którym znaleźć będziesz musiał notatki prowadzone przez jednego ze zdrajców naszej rodziny. Gość jest bardzo nieostrożny i na pewno nie będziesz miał żadnych problemów, aby znaleźć te dokumenty. Gdy już to zrobisz... spalisz je i w spokoju zajmiesz się swoim mięsem. Powodzenia.
~ Kieł
Chyba obejdzie się bez stoiska z ceramiką... Wszystko wydawało się być dziwne i zakręcone. Fakt, że rodzina miała wszystko zaplanowane i ukartowane. Oczywiście spojrzałeś się w lewo. Mężczyzna o dość szczupłej budowie, ubrany w czarny płaszcz i czarny kapelusz stał odwrócony plecami jakieś pięć metrów od Ciebie. Nie minęło nawet pięć sekund, a mężczyzna zaczął iść przed siebie, w stronę wspomnianej w liście kamienicy. Chmury dalej głębiły się w szarości nieba, a wiatr się wzburzał. Deszcz powinien niebawem lunąć na całe Shigashi no Kibu.
"Zapałki"
{Yuushi Tamura - Misja rangi D}
7/15
Mężczyzna nie zatrzymywał się nawet na chwilę. Po prostu szedł pewnym krokiem przed siebie. Nie odwracał się, nie rozglądał - szedł. Nagle zagrzmiało. Niebo zrobiło się jeszcze bardziej szare, a ludzie znajdujący się na rynku zaczęli patrzeć się w górę i szukać na niebie momentu, w którym zacznie spadać na nich deszcz. Jak na razie nie padało, ale można było już odczuć napieranie duchoty zwiastujące ulewę.
Wszystkie te zbiegi okoliczności, a raczej dokładne ukartowanie całej misji wprowadzały Cię w klimat funkcjonowania rodziny jeszcze bardziej. Twoja pierwsza myśl podczas czytania listu była jak najbardziej słuszna. Po co tyle zachodu i planowania dla kogoś o Twojej pozycji i doświadczeniu w rodzinie? No właśnie... Może pomimo hierarchii, sam fakt że jesteś częścią rodziny sprawia że warto jest się dla Ciebie starać i nie umniejszać Twojego wkładu w osiągnięcia i życie w rodzinie. Z drugiej strony... może to tylko pokazuje jakie przekręty i plany tworzone są 'na górze'. Może zaplanowanie takiej serii zdarzeń jak podczas Twojej misji to kwestia chwili dla doświadczonych członków rodziny i nie jest to jakimś wielkim wyczynem. Intrygujące, prawda?
Twój 'przewodnik' kroczył wciąż bez chwili zwątpienia, ani żadnej innej ludzkiej reakcji. Ludzie na rynku powoli zbierali się do swoich domów i mieszkań, gdyż deszcz wisiał już gotowy nad głowami zebranych w całym Shigashi.
Dopiero po dłuższym spacerze przez rynek, mężczyzna dotarł do rozwidlenia i skręcił w prawą odnogę ulicy.
"Zapałki"
{Yuushi Tamura - Misja rangi D}
9/15
Twoim oczom ukazała się sylwetka przewodnika, a w tle wspomniana wcześniej kamienica. Mężczyzna szedł wzdłuż budynków, a gdy minął drugie drzwi sięgnął do kieszeni swojego płaszcza i wyrzucił kartkę papieru tuż przed wejściem. Twój przewodnik nie zatrzymywał się i szedł dalej. Wydawałoby się, że tu właśnie kończy się jego zadanie i rzuconym świstkiem papieru wskazał Ci mieszkanie do którego będziesz musiał się dostać.
Dookoła nikogo nie było. Żadnych potencjalnych świadków włamania, czy też pilnie szpiegujących sąsiadów w okiennicach. Tylko Ty i znikający już powoli mężczyzna. Na kartce nie było nic poza całkiem przyzwoicie narysowanym czerwonym smokiem. Ktoś musiał się napracować, by uzyskać taki kolor i takie szczegóły na byle jakim świstku papieru. Świstku wyrzuconym beznamiętnie na ziemię.
Nie miałeś żadnych instrukcji poza tymi z poprzedniej wiadomości. Twoim zadaniem jest teraz dostanie się do środka mieszkania. Nie było żadnego przejścia na tyły budynku, więc musiałeś wykombinować wejście od przodu. W ręku wciąż trzymałeś pakunek ze swoimi smakołykami, które powoli wygrywały z Twoim głodem.
Wyprawa B
It's a real fine day at the black parade and I swear it won't cost much.
1
Pięknie wyglądało miasto, które żyło. Nie to spowite płomieniami, nie te przeżarte koszmarem wspomnień. Po prostu żywe, nowe. Odwiedzane gdzieś po drodze, chociaż, powiedz sobie szczerze - po drodze ci wcale nie było. Nie było ci też śpieszno do domu, w którym śliczna dziewczyna czekała z obiadem, prawdopodobnie nie przesoloną zupą. Gdzie nie było przyjaciół, pies został oddany przyjacielowi, a ty? Zostałeś z tym, co kochałeś najbardziej. Z samym sobą, Przyjacielu. Pięknie wyglądało miasto spowite dymem uciekającym z kominów. Nie dało się porównać panujących tutaj temperatur do Yinzin, tym bardziej Hyuo, było zdecydowanie cieplej, a z uwagi na wiosnę, która na dobre rozgościła się na tym padole nędz i uniesień, nawet pokusiłabym o śmiałe stwierdzenie, że tym życiem można było się zarazić. Jak chorobą, grypą, ospą. Przejmowałeś na siebie wolę i tętnienie serca, więc twe serce napędzało rytm żył. Buzowało, nakręcało i dyktowało swoje własne warunki, żeby nie siedzieć w jednym punkcie, całkiem martwym, jak martwa była natura na martwych obrazach, ruszyć się, być! Do będącego miasta przybył samuraj, który bardzo lubił być. Jak chyba każdy, kto wkraczał do tego miejsca.
Shigashi no Kibu różniło się od swoich bliźniaków. Od tego jednego szczególnie, z którego zostały tylko połamane zapałki i kupka kamyczków rzucona przez dzieci na zatracenie. Większe od Ryuzaku no Taki, ale nie cieszyło oka bogactwem jak one. Ulice nie spływały tu złotem, a mieszkańcy bardziej pasowali do tego, co uznałbyś za miejską normę - stanowili całkowitą mieszankę warstw społecznych, od tych najbiedniejszych, przepychających się ulicami w prostych, lnianych ciuchach, po eleganckie panie z parasolkami i panów w kimonach, którzy im towarzyszyli. Broń była tu na porządku dziennym. Gdzie nie zawędrowało twoje oko, widziałeś ostrze przy bokach, na plecach, a żadne z nich nie próbowało się nawet ze swoim orężem kryć. Za to czego nie było widać to strażników odzianych w zbroje, w których stali odbijałoby się drugie słońce. Rozciągnięte przy linii domów płachty ponad wejściami zapraszały do zanurzenia się pod nimi, zagłębienia do przybytków, odwiedzenia knajpki takiej a takiej, tej a tej herbaciarni, skorzystania z usług tego a tego wróża. Zakup nowe kimono, skorzystaj z usług przepięknych gejsz, daj się oczarować zaklinaczom węży. Pogoda sprzyjała temu, by cieszyć się tym wszystkim, wśród zapachów pyłu, kadzideł, miejskiego rynsztoku i dymu z kominów. Ten ostatni chylił się ku dołowi, oo, niedobrze. Chyba więc niedługo zacznie padać. Nawet jeśli teraz niebo było całkowicie błękitne i tylko pojedyncze, drobne, rozciągnięte, białe obłoki przesuwały się leniwie po tym prześcieradle rozwiniętym nad ludzkimi głowami. I te motyle. Motyl. Motyle... Uderzające skrzydłami, jakby od tego wcale nie miało zależeć ich życie. To nie było być albo nie być. To był ich całkiem dobry dzień na tej miejskiej paradzie. Brązowe włosy, czarne, blond, blond, brąz, brąz.
Niebieska pastela.
Motyle uciekły do tej, której włosy, proste i aksamitne, malowane były niebieską pastelą, a której bok twarzy był dla ciebie rozpoznawalny, gdy idąc rozglądała się na boki, nie śpiesząc dokądkolwiek, nie bojąc o cokolwiek.
Huh, jedna z wielu, prawda?
Wyprawa B
It's a real fine day at the black parade and I swear it won't cost much.
3
Jak ćmy do płomienia, tak przylgnęły motyle do chudej sylwetki idącej paręnaście metrów przed tobą. Czasem traciłeś ją z oczu, kiedy ktoś przesunął się akurat przed twoim polem widzenia, przysłonił widok. Trzy motyle o jasnych, delikatnych skrzydłach, zatańczyły nad głową kobiety po okręgu, jeden za drugim, trzy wiedźmy na sabacie, a pod nimi czuwała Kirke. Wyglądały jak aureola nad głową delikatnego anioła zesłanego do miasta codzienności. Nie byłbyś przecież sobą, gdybyś gotów był w to uwierzyć. Jednowymiarowe spojrzenie trzymające się rzeczowości, kluczowości. Realizm. Motyle zakrążyły po okręgu, przesuwając się razem z tą, która była ich kwiatem, nim wylądowały na jej cienkich jak pajęcze nici włosach. To, co z początku wydawało się kwiatem, mogło być rosiczką. Włosy niewiasty nie uniosły się, nie pożarły delikatnych stworzeń, nie wysunęła się spomiędzy nich czarna wdowa, zadowolona z tego, że naiwne stworzenie złapało się w jej lepką sieć. Nadal składały to rozkładały skrzydła, ale nie były już chętne do poderwania się do lotu. Były takie miejsca na tym świecie, gdzie było po prostu bezpieczniej.
Twój krzyk niespecjalnie wyniósł się ponad tłum. Zatrzymał się, zagubił. Utonął. Nie dosięgnął chyba swojego celu, za to zwrócił uwagę kilku pań i panienek wokół ciebie, które obejrzały się na twoją osobę - rozejrzały w ogóle, niepewne, skąd pochodzi nawoływanie i przede wszystkim - do kogo jest skierowane. Przesuwanie się w przód nie kosztowało aż tak wiele. Kilku rozepchniętych na boki ludzi, kilka "hej, uważaj!", oburzonych spojrzeń i niezadowolonych min. Minąłeś ich, anonimowi w tłumie, oni zapomną, ty zapomnisz, może przy obiedzie wspomną tego chama, który rozpychał się, jakby ulica należała do niego. Im dalej tym więcej ludzi było zainteresowanych - i w końcu ta, która była obiektem twojego zainteresowania, przez wzgląd na zdolności tresowania motyli ofc, również pobłogosławiła cię swoim spojrzeniem. Miała porażająco jasne oczy. Dwa jasne punkty, błękitne księżyce, w których utknęły dwie czarne wysepki, wokół których, jak dzikie płatki kwiatków, rozwijały się pudrowe wstęgi. Nie od razu te oczy, okolone jasną, gęstą linią rzęs, natrafiła na twoją osobę, ale odnalazła cię bardzo szybko. Z jej strony nastąpiła chwila bezruchu i skupienia, z twojej był ruch... i w końcu znalazłeś się przed nią.
Kobieta nie była niska, ale nie była też powalająco wysoka. Miała naprawdę długie, zgrabne nogi, podkreślone dobrze dopasowanymi spodniami, które opinały jej uda i łydki, ale Matka Ziemia odmówiła jej powalających, kobiecych kształtów i kuszących wcięć w talii. Złośliwi powiedzieliby o niej "płaska deska". Ubrana była w ciemniejsze ciuchy, przecinane niebieskimi i białymi dodatkami. Dopasowany do temperatury, okalał ją czarny płaszcz, który miał za zadanie chronić przed zimnem, a który przysłaniał większą część jej ubioru. Jej długie, proste, równo przycięte włosy, sięgały jej do pasa. Czoło skryte miała pod równo przystrzyżoną grzywką. Dwa dłuższe pasma, sięgające obojczyków, spływały po jej skroniach, jeszcze przed uszami. Nie odezwała się nawet słowem, wpatrując w twoją osobę.
Wyprawa B
It's a real fine day at the black parade and I swear it won't cost much.
5
Jak to dobrze, że dzień naprawdę był ładny. Tchnący zalążkami wiosny, a wiosna, jak powszechnie wiadomo, była czasem rozkwitu. Zarówno roślin jak i miłości. Między dwójką ninja, którzy stanęli naprzeciwko siebie, nie kwitło nic. Brakowało uderzenia serca, impulsu, który pchałby dalej. Były za to magnetyczne motyle. Zniknęły sprzed oczu samuraja tak jak obawiał się, że zniknie dziewczyna, za którą podążał. Przysłonięte przez sylwetkę tej, na której przysiadły, bronione całą jejosobą. Jej blada skóra i pastelowe kolory nie pasowały do tego miasta. Zbyt czyste, żeby zostały zbrukane syfem miasta. Jego błotem, rynsztokiem i potem oblepiającym ludzkie ciała. Za to pasowała do Teiz. Malowniczych pól usłanych ostrymi kamieniami obrośniętymi mchem. Do jodu i huku rozbijanych o strome wybrzeża fal. Tam, gdzie kłębiły się białe chmury, ale wciąż prześwitywał błękit, by oblać świat złotem i rozjaśnić kołyszące się łany zbóż.
Wyglądało na to, ze twoje pierwsze słowa nie zostały zrozumiane. Dzień dobry. Tylko czy dzień był faktycznie dobry? Dla ciebie na pewno, dotarłeś w końcu do miłego miasta, miłego poranka, trafiłeś na miłą ulicę pełną miłych motyli. Wszystko to w tym mieście szarlatanów. I chociaż samo "Dzień dobry" było zrozumiałe, to drugie zagajenie już sprawiło, że odpowiedź się nie pojawiła. Nie ta słowna, bo dziewczę, jak na twoje, chyba się zdziwiło. Może nawet zawstydziło, została speszona twoją bezpośredniością. Próżno wypatrywać rumieńców, były tylko uniesione brwi, cofnięcie głowy. You say what? Jaka ładna pogoda?
- Teiz? - Powtórzyła z refleksją. Teiz, Teiz... no ponoć jest taka wyspa, mało popularna, pełna pastuchów i rolników, ale hej - wyspa jak wyspa.- Nie słyszałam. - Zakończyła dyplomatycznie. Nie zastanawiała się nad tym długo, ledwo chwila, by posmakować obco brzmiącą nazwę na języku, przyrównać do tego, co się już słyszało i gdzie się było. Och, to nie ona? Cóż, pomyłki się zdarzają. - To dziwne. Nie spotykam wielu osób o podobnych włosach. - Jej głos pozbawiony był emocji, a twarz wyrażała szczere zainteresowanie. Niemal ten typ naiwnego rodzaju kobiety, która nie wpadnie na to, że ktoś, kto nosi wielką kosę na plecach, może być niebezpieczny, a intencje, z jakimi podchodzi, mogą nie być czyste. Nie była w żadnym stopniu podejrzliwa wobec ciebie, nawet jeśli początkowe zbliżenie ją zdziwiło. Rozluźniła się. Przynajmniej tak było jak na powierzchowne oględziny.
- To miłe. Bo to komplement, prawda? - Wyciągnęła palec. Motyl wysunął się spod jej płaszcza, śnieżnobiały i machnął w powietrzu skrzydłami, by osiąść na jej palcu. - To moi przyjaciele. Nie są tresowani, są po prostu przyjaciółmi. - Wyciągnęła dłoń w twoim kierunku, tą z motylkiem, który grzecznie na niej spoczywał.
- Och. - Zabrzmiała niemal jak lalka, bez emocjonalnie, pusto, w tym, co miało być jakimś rodzajem przejawu zdziwienia. Wyciągnęła lewą rękę, bo prawą miała zajętą motylkiem. - Azuma. Yuki Azuma. - Przedstawiła się. - Czy... powinniśmy spędzić trochę czasu razem, skoro teraz znamy swoje imiona? - Pokazała kciukiem za siebie, na długą ulicę, która jako trakt główny ciągnęła się przez całe miasto, jakby sugerując, że ten początek spotkania wcale nie musi być jego końcem.
Poziom niezręczności wzrastał chyba do maksimum.
Wyprawa B
It's a real fine day at the black parade and I swear it won't cost much.
7
Kobieta przesunęła po samej sobie spojrzeniem, kiedy zobaczyła, jak ty wodzisz po jej sylwetce zielenią zmęczonych oczu. Odrobina barwy późnego lata w tej mekce wiosny. Wysunęła naprzód lekko nóżkę, uniosła stopę, żeby spojrzeć na swoje buty, nawet zerknęła na swoje ręce, coby się upewnić, że nie jest nigdzie usmotruchana i potarła fragment swojego płaszcza, na którym była ledwo zauważalna plama. Ginęła na czarnym materiale, ale kiedy kawałek tego materiału uniosła, chcąc doprowadzić się do większego porządku, łatwo można było ją wyłapać. Taka głupota - zwrócić czyjąś uwagę na własną niedoskonałość, którą, sądząc po jej ruchu, chciała najzwyczajniej w świecie ukryć. Nieporadność była oczywista, ale przy tym niebieskowłosa nie była skrępowana w najmniejszym stopniu. Bo co komu po tych manierach, jeśli społeczeństwo nie mogło zaakceptować ciebie takim, jakim jesteś? To zdanie powinno przyświecać temu spotkaniu. Spisywać się na skrzydłach motyli, które do niego doprowadziły. Maleńki czar w wylęgarni gnuśności.
Azuma skinęła głową, mocno i pewnie, w końcu wracając do kontaktu wzrokowego, kiedy oględziny jej się zakończyły. I ona też, jak ty przed chwilą, przesunęła ciekawie po tobie wzrokiem, ale w ten sam sposób - nie nachalnie, nie pożerała cię spojrzeniem - ot, tak, jak można obdarzyć nową osobę swoją ciekawością, nie mając większego taktu, że tak nie wypada. W wyższych kręgach na pewno nie wypadało i gdyby po drugiej stronie stał szlachetnie urodzony, pewnie właśnie oberwalibyście po głowach. Jak dzieci, co nieprzyuczone do życia w społeczeństwie, nie powinny tak szybko krzyżować swoich dróg z tymi, z którymi krzyżować ich nie powinni.
- Było. Zazwyczaj mi mówią, że jestem dziwna, a nie że mam kwiatki we włosach. - Jeżeli to był podryw, to powinien to być najbardziej niezręczny podryw na świecie. I najbardziej niezręczne spotkanie na świecie, ale jak widać - jak spotka się dwóch społecznie ułomnych, to potrafią się dogadać bez większych problemów i nawet odprężyć w swoim towarzystwie. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Jestem kobietą. Każda kobieta lubi kwiatki. - Niektóre też bardzo lubiły motyle.
- Oj. - Wydała z siebie znowu tę oznakę emocji, która w słowach zabrzmiała całkowicie płasko i bez uczuciowo. Piękna piwonią, jaką stał się samuraj, był jeszcze lepszym potwierdzeniem, że coś jest na rzeczy, niż natychmiastowe zgodzenie się na randkę. Pozostawało tylko to "ale", w którym napotkana kobieta nie zaliczała się do kobiet typowych, więc... - Źle się czujesz? To gorączka? - Wyciągnęła nawet dłoń, jakby chciała przyłożyć ci palce do czoła i sprawdzić, czy to na pewno nie temperatura, ale powstrzymała się i przez moment wydawała się równie zawstydzona. Motyl wzbił się w powietrze od ruchu, a ona złożyła dłonie przed sobą. Niezręczność wzrosła do miliona, niecierpliwe oczekiwanie na decyzje samuraja, podejmie męską decyzję czy nie podejmie, stchórzy, czy nie stchórzy, jak zakończy się ta cała sytuacja! Iii..!
- Uff! Super! - Uśmiechnęła się. Zeszło z niej powietrze z ulgą, kiedy w końcu padły te słowa. Chyba uświadomiła sobie tak naprawdę, jak mogły zabrzmieć jej słowa i to, że ten twój rumieniec wcale nie był gorączką. Albo speszyła ją jej własna śmiałość. Cokolwiek to było, teraz słońce znów świeciło jasno nad waszymi głowami! - To... co chciałbyś zobaczyć? Znam trochę miasto. Mają tu dobre desery, sprowadzają zioła z różnych prowincji. Hmm... otworzyli muzeum mechanizmów, przy którym jest sporo warsztatów z takimi dziwacznymi... o... - Uniosła ręce i pokazała gestami, jakby chciała, żebyś sobie to wyobraził, ale... raczej ciężko. - Wynalazkami. - Zakończyła w końcu. - Albo... może po prostu pójdziemy i zobaczymy, na co trafimy? - Ten ostatni pomysł chyba sprawił, że była z siebie nawet dumna. Obdarzyła cię kolejnym uśmiechem.
Motyl, który przed momentem siedział na jej dłoni, przysiadł na twoim ramieniu.
Wyprawa B
It's a real fine day at the black parade and I swear it won't cost much.
9
Wokół niektórych dziewcząt wirował cały świat. Ona szła na swoich długich, smukłych nogach, a za nią cała plejada myśli i westchnień. Cały czar, który bajkopisarzom udało się do tej pory zebrać. Była lekka i szczupła, była delikatna i mocna. Gdyby rozstawiła kramik z napisem o sprzedawaniu całusów, razem z nimi sprzedawałaby kilka marzeń i ulotnych wzniesień. Uplotłaby sznureczek z ludźmi na rynku, jak plączą się wierni pod świątynią w dzień nabożeństw, kiedy nie dało się już wcisnąć nawet igły do wnętrza, co dopiero człowieka. Były takie kobiety, które potrafiły przetłumaczyć mowę wiatru i złapać gwiazdę w drobne palce, by podarować ci ją następnego wieczoru, przynosząc wraz z nią same dobre sny.
Były takie sny, co się nigdy nie chcą ziścić.
Spoglądała na ciebie, czekając na pomysł. Wiesz, tę męską decyzję, którą przyjdzie ci podjąć, bo ona tutaj przecież dawała propozycje, ale ktoś, kto nosił spódnicę, nie mógł jednocześnie nosić spodni. Dziwnie by to wyglądało. Pomijając to, że Azuma spódnicy nie nosiła w tym dosłownym sensie. Bo proponujeesz... no właśnie, proponujesz co? Poruszeniem głowy, drobnym gestem, zachęciła cię do tego, żebyś wyraził swoje zdanie i podzielił się z nią swoimi sugestiami. Nie było się czego wstydzić, nie było też czego obawiać. Niedobry Seinar, pies na baby. A w domu przecież czekała na niego kobieta jego życia.
- To bardzo dobra myśl! Będziemy mogli zjeść kremówki gdzie tylko zechcemy. - Uderzyła pięścią w drugą, otworzoną dłoń, przybijając geniusz tego pomysłu pieczęcią swojej jakości. Kiwnęła głową w pewności, że niczego lepszego wymyślić się nie dało. - Też nie lubię muzeów. Nudy. Kolejna rzecz, która nas łączy. - Potwierdziła z pastelowym uśmiechem drobnych ust. - Zróbmy tak. - Zaplotła palce dłoni za swoimi plecami i spojrzała przed siebie, zupełnie jakby trochę się onieśmieliła swoją śmiałością i tym, że dzień, który miał należeć do tych "fajnych" zmienił się na jeden z tych "najfajniejszych".
- Łał... nie spodziewałam się... tak myślę, że... możemy być naprawdę do siebie podobni. Cieszę się, że się spotkaliśmy.
Poszliście w kierunku cukierni, która powitała was cudownym zapachem słodyczy. Świeże drożdże, woń pudru i wypiekanych pączków. Dzwoneczek nad drzwiami wejściowym odezwał się, kiedy wchodziliście do środka i stanęliście w kolejce, mogąc podglądać wszystkie dobroci ustawione na półeczkach na blacie. Za nim widać było kręcącego się mężczyznę w białym fartuchu, który umazany był mąką. Właśnie przyniósł kolejną porcję ciastek, które przekładał na tacę, układając je w ładnym kółko, jedno na drugie. Azuma nie mogła się zdecydować. Kiedy w końcu przyszła wasza kolej, wzięła w końcu kilka kruchych ciastek i to jedno, z kremem w środku, żeby sobie nie pobrudzić rączek! Obkupieni udaliście się wszędzie. Obraliście kierunek, który omijał wielkie, cudowne monumenty ludzkich osiągnięć i historii. O wiele ciekawszą była natura, która potrafiła tu zachwycić swoją odmiennością od tego, co zdążyłeś już zobaczyć w świecie. W porze obiadowej dziewczyna wyciągnęła cię znów w kierunku miasta, kiedy w brzuchach zaczęło burczeć i żołądki dopominały się o coś więcej niż tylko słodka przekąska. Zatrzymaliście się przy jednej z otwartych budek, w której pieczona wołowinka aż skwierczała na patelniach ponad piecykiem. Azuma rozglądnęła się na boki i obejrzała za siebie, zaczynając nieco kręcić się w miejscu, jakby czegoś mocno wypatrywała. Albo kogoś. Zagadki, zagadki... z których jedna miała zostać błyskawicznie rozwiązana.
- Zamówisz coś dobrego? Ja muszę pójść siusiu.
Powrót do Osada Shigashi no Kibu
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 0 gości