Ostatni łyk gorzkiej herbaty. Ostatnie wspomnienie zimy.
Hibana siedziała na kamiennej ławie przy wejściu do karczmy. Rozkoszowała się pierwszymi promieniami wiosennego słońca, które dopiero wschodziło nad rozległym oceanem. Cieszyła się spokojem porannej ciszy. Lubiła tę porę dnia, dlatego też zawsze wstawała przed innymi. Czuwała, gdy inni spali. Szczęśliwie, nie była jedynym rannym ptaszkiem w okolicy. Kucharz też wcześnie wstawał i mógł zaserwować dziewczynie śniadanie wraz z poranną herbatą. Oczywiście, nie była to pora posiłków i zapewne nie robiłby tego, gdyby Hibana nie odwdzięczała się uśmiechem i miłą rozmową. To było jak „solidarność rannych ptaków”, z której dziewczyna bezczelnie korzystała. Teraz jednak, ta magiczna godzina zaczynała dobiegać końca. Na ulicach zaczynali pojawiać się ludzie, a w karczmie - głodni goście. Hibana postawiła pusty kubek na miejscu obok siebie i obejrzała się na okna zajazdu.
„Ciekawe, czy Yasuo już wstał?”
Tak, wciąż byli razem. Spędzili wspólnie całą zimę.
Ktoś mógłby się zastanawiać: Dlaczego Hibana – wolny duch, miałaby zostać z samurajem?, wszak ograniczało to jej wolność. Prawda, ograniczał ją. „Wolność ponad wszystko” - piękna idea. Jednak Hibana nie była idealistką. Ceniła swobodę, lecz nie mniej od zwykłej wygody. Zostanie z Yasuo było dla niej wygodne. Przełożyła dobrobyt ponad wolność, i na tym wygrała. Bez cienia głodu, chłodu, czy lęku o życie – przetrwała kolejną zimę.
Wciąż jednak nie zmieniła swojego podejścia do samuraja. Ile mu powiedziała tamtej nocy na polanie – tyle wiedział do dziś. Stosunek do mężczyzny również nie uległ zmianie. Mimo tylu spędzonych wspólnie miesięcy, wciąż był jej obcy. W żaden sposób się do niego nie przywiązała, ani nie powierzyła mu swego zaufania. Był obcym. Użytecznym obcym, lecz wciąż obcym. Nie płakałaby, gdyby zginął lub ją zostawił. Tyle lat była sama, że jedna zima nie zmąci jej stylu życia.
Przestała wpatrywać się w okno i zwróciła wzrok w stronę oceanu. Może czas wrócić do samotności? Jak do życia wróciła wiosna, tak i ona mogła na powrót odzyskać swe życie. Życie samotnego wędrowca. Czy jednak tego właśnie chciała?
Zabujała stojącym obok kubkiem, nie odrywając wzroku od wschodzącego słońca. He, uśmiechnęła się pod nosem. Przypomniała sobie ich pierwsze spotkanie. Trakt w lesie, uciekającego artystę i noc pod gwiazdami. Jej żołądek przypomniał sobie tego dzika, którego wtedy jedli. Pamiętała też ranek następnego dnia, gdy odkryli, że obozowali zaledwie parę kilometrów od miasta. Mogli wtedy pójść jeszcze kawałek dalej. Zobaczyć „Co jest za zakrętem?” i dostrzec światła miasta. Tylko... Czy wtedy to wspomnienie byłoby takie wyjątkowe?
Podobnie, jak dalsza wędrówka przez prowincje w stronę Funemi, gdzie poradzono im się udać. Ucieszyła się, gdy dotarli do portu. W mieście było wszystko, czego pragnęła przybywając do Kaigan. Morze, ryby, zapach soli. Tylko Yasuo nie za bardzo pasował jej do obrazka. Krępowała ją jego obecność. Nie pozwalała w pełni cieszyć się morzem. Bo jak miała się cieszyć, gdy – przez własne kłamstwo – musiała udawać, że widzi je po raz pierwszy w życiu? Ech, ciężki jest los nałogowego kłamcy.
Przeciągnęła się, wyrzucając zaciśnięte pięści w stronę nieba.
„Niech diabli wezmą przeszłość, mamy nowy, piękny dzień.”
Postanowiła, że dzisiaj pójdzie potrenować. Gdzieś niedaleko najlepiej nad jakąś wodę. Może wybrzeże? Całą zimę opracowywała techniki, których zamierzała się teraz nauczyć. Nie trenowała, tylko teoretycznie planowała sobie treningi. Myślenie nie męczy, a zimą – z przyzwyczajenia – starała się ograniczać straty energii. Nie było sensu marnować tak cennych sił na trening, który mógł zaczekać do wiosny.
Wiosna nadeszła. Czas wcielić plany w życie.
Wstała, weszła do karczmy i skierowała się w stronę baru, by oddać kucharzowi pusty kubek. Uśmiechnęła się przy tym porozumiewawczo, po czym rozejrzała się po sali – wypatrując Yasuo. Chciała mu powiedzieć, że wychodzi, i że najprawdopodobniej zniknie na cały dzień. Nie czuła się wobec niego zobowiązana. Zwyczajnie, przez te parę miesięcy zrozumiała zalety posiadania towarzysza. Czuwał, gdy ona spała. Szukał jej, gdy znikała. To drugie dawało poczucie bezpieczeństwa, którego wcześniej nie znała. To było miłe wiedzieć, że jeśli zginie lub wpadnie w tarapaty, ktoś będzie je szukał. Jeśli się poślizgnie i złamie nogę. Nie będzie leżała – umierająca, do następnej wiosny, gdy ktoś przypadkiem znajdzie jej ciało. Nie. Teraz miła kogoś, kto będzie jej szukał. Kogoś, kto ją znajdzie i – jeśli będzie w stanie – pomoże. Kogoś, kto się zmartwi, gdy ona zginie, a może nawet – zapłacze.
Yasuo był jak kotwica. Bardzo ważna kotwica. Dlatego – jeśli tylko miała możliwość – poinformowała go, że idzie „na spacer”.
Mógł być jej kotwicą, a nawet całym okrętem, ale były rzeczy, o których wiedzieć nie musiał.
z/t ->
Wybrzeże