przez Ichirou » 16 cze 2018, o 21:02
Nawet, jeżeli zadanie miało pozytywny wydźwięk, a jego intencje były tym razem wyjątkowo dobre, a może nawet szlachetne, to i tak znów podążał śladami krwi i wkraczał w nieprzenikniony mrok. Po tylu latach kariery shinobi szło się uodpornić. Ichirou już nie pamiętał, kiedy ostatnim razem wzruszały go te wielkie osobiste tragedie, które w masowej skali traciły na znaczeniu. Trup był tylko trupem, krew była tylko krwią. W takiej sytuacji jak ta posoka była nawet dobrym znakiem, który utwierdzał w przekonaniu, że podąża się właściwym kierunkiem.
Takie widoki mogły jedynie poruszyć, kiedy dotyczyły jego bliskich, a tych przecież niewiele mu zostało. No właśnie, czy Akemi zaliczała się do tego elitarnego grona? Gdyby dowiedział się, że krew na skalistej ścianie należy własnie do niej, to czy serce by mu mocniej zabiło? Szczerze mówiąc, to na ten moment brązowowłosy nie był w stanie tego ocenić.
Stojąc jeszcze nie tak dawno w niezmiernie gorącym zaduchu, nie sposób było przypuścić, że zaledwie kilkanaście metrów niżej panuje chłód. Złotooki bohater miał przez moment wrażenie, że ktoś lata temu zebrał powietrze z Kantai i przetransportował je przez cały kontynent, by schować tutaj. Dość szybko jednak uwagę z panujących tu warunków przerzucił na małego kolegę, którego napotkał podczas poszukiwań. Nie przepadał za robalami, bo te raczej kłóciły się z jego poczuciem estetyki, ale ten konkretny przypadek uznał za dobry prognostyk. Wieloletnia edukacja z dziedziny biologii nie była konieczna, by wiedzieć, że woda jest jedną z najbardziej podstawowych rzeczy potrzebnych do życia. Obecność skarabeusza rodziła więc kolejne przypuszczenia, że szorująca niżej woda jest wartościowa i nie skażona w jakiś istotny sposób. Gdyby był bardziej religijny lub przesądny, być może dojrzałby w tym robaku coś więcej. W końcu w niektórych pustynnych kręgach skarabeusz był dość symbolicznym stworzeniem, które oznaczało odrodzenie. No ale Ichirou był człowiekiem przyziemnym, więc zamiast myśleć o pierdołach, po prostu wrócił do poszukiwań.
Jego działania przyniosły skutek. Może nie odnalazł w stu procentach dokładnie tego, na co liczył, ale faktycznie, od strony rzeki też dało się dostać do jakiejś ścieżki. Jakiej? Mając już małe rozeznanie w tej jaskini, można było odnieść przypuszczenie, że to właśnie do tej półki skalnej prowadziły zawalone schody. Dalsza część trasy była pogrążona w mroku, więc wciąż pozostawała tajemnicą, zresztą jak wszystko inne tutaj.
Ruszył w dół, wciąż poruszając się na piaskowej chmurce. Owszem, mógłby iść ścieżką tuz przy ścianie, ale jego własny twór dawał mu większą mobilność i lepszą reakcje na wszystko to, co mógł wkrótce spotkać. Jeżeli więc warunki na to pozwalały i półka skalna nie przerodziła się w pewnym momencie w ciasny korytarz, to wciąż jednostajnym, niespiesznym tempem leciał naprzód, z wystawioną przed siebie dłonią, na której spoczywała kula rozpraszająca pobliski mrok. Za nim stała niemalże idealna piaskowa kopia, stworzona już przed paroma chwilami, która na ten moment wydawała się jakby zastygła.